Tym razem będzie o momentach wywracających wszystko do góry nogami i o wadze słów towarzyszących tym momentom.
Tak, ostatnio doświadczam wielu takich chwil i obserwuję je również u przyjaciół.
Nieprzypadkowo tytuł tego wpisu to równocześnie tytuł jednego z moich ulubionych filmów. Scarlett Johansson i Bill Murray za pomocą pojedynczych słów, drobnych przemilczeń i wymownej ciszy, uratowali swoje życia. Tak odczytuję ten film. Każde z nich znajdowało się w niewygodnym dla siebie momencie. Bezskutecznie próbowali odnaleźć sens życia 'na końcu świata'. A znaleźli w oczach drugiego człowieka.
Mądry film.
Czuję ostatnio zwiększoną odpowiedzialność za własne słowa. Zarówno w nowej pracy, gdzie oczywiście staram się jak najbardziej zadbać o pozytywne relacje, o dobrą komunikację, jak i w życiu prywatnym.
Jakiś czas temu dotarła do mnie druzgocąca informacja o poważnym kryzysie w związku Przyjaciół. Myślałam, że ideały jednak istnieją, że oni sa tego potwierdzeniem. Wierzyłam w nich, bo oni wierzyli w siebie. Niestety, to się zmieniło. Nie będę wdawać się w szczegóły, natomiast powiem Wam, że jest to sytuacja ekstremalna, z którą nigdy wcześniej nie miałam styczności.
Dodam, że z tymi Przyjaciółmi kontakt także się poluzował, głównie ze względu na zmieniane miejsca zamieszkania, wir życia codziennego itp. Trochę w związku z tym było problemów i obopólnych pretensji. Ale według mnie przyjaźni nie mierzy się częstotliwością spotkań, tylko myślą o kimś, dobrym gestem, wsparciem. Faktem, że po roku możemy gadać, jakbyśmy się widzieli wczoraj.
Poczułam, że w związku z tym kryzysem, muszę pomóc. Że to mój obowiązek, naturalna powinność. Ale cóż mogę więcej, poza przytuleniem, pobyciem z kimś i słownym wsparciem? Myślę o tym, czy to dużo, czy mało.
Ostatnio na osobę z tego związku, z którą mam większy kontakt, spłynęła kolejna fala kryzysu. I odczytajcie dosłownie to, że piszę: 'kochać nad życie'. Tu jest taka miłość.
Jeszcze istnieje, choć nie ma już szans na powrót do przeszłości.
Pozostaje mi trzymanie za rękę i powtarzanie, że warto żyć, że przyszłość istnieje. Że za jakiś czas pojawi się siła, mądrość doświadczeń, dystans.
Myślę w takich chwilach o wadze słów. Czy mogą one uratować życie? Dobre samopoczucie na pewno, ale czy życie? Mam nadzieję, że do tego było jednak daleko, choć może sama siebie oszukuję.
Dla mnie ten czas, jest czasem wątpliwości. W sens wielu rzeczy. Szukam ja i szukają bliskie mi osoby. Szczęścia, właściwego miejsca, rozwiązań najważniejszych życiowych problemów. Niektórzy podejmują ryzykowne decyzje, niektórzy tkwią w martwym punkcie, inni umierają z bólu a jeszcze inni się rodzą...
Może miło byłoby nie brać odpowiedzialności za słowa. Rzucać je na wiatr i nie przejmować się niczym. Ale ja tak nie potrafię. Zwłaszcza w odniesieniu do Przyjaciół...
Mój nowy szef powiedział mi niedawno: 'Wszystko jest trudne, dopóki nie stanie się proste.' Mam nadzieję, że ta teoria potwierdzi się także na gruncie prywatnym. Że za jakiś czas moje słowa nie będą tak potrzebne, a cierpienie bliskich zamieni się w ich niebywałą mądrość...