W przeddzień walentynek, kiedy z wystaw sklepowych i kawiarenek wylewają się czerwone serduszka, single pytają - WHAT THE FUCK. Ja też pytam, zwłaszcza, że okolice walentynkowe kojarzą mi się przynajmniej od roku dość średnio.
Rok temu, dokladnie o tej porze, siedziałam w warszawskiej, cudnej restauracji Frida. siedziałam tam na pierwszej randce w ciemno z kimś, kto okazał się bardzo ważny w moim życiu. Na ulicach leżał śnieg, było trochę zimniej niż dzisiaj. Piliśmy kawę, gadaliśmy o wszystkim. Mam w komórce SMS, który przysłał wieczorem po spotkaniu. Prośba o kontynuację.
Kontynuowaliśmy to ponad trzy miesiące, dla mnie to długo. W wielu kwestiach to było emocjonalne otwarcie drzwi w moim życiu...ten etap zakończył się, nie z mojej inicjatywy. Mieliśmy/mamy sporadyczny kontakt. Myślę bardzo często o tym, co było. O słowach, gestach. Mam maile i SMS-y, a minął rok.
Czy żałosna jest nieumiejętność zamykania za sobą drzwi?
Mój kolega miał dziewczynę. Kilka lat mieszkali ze sobą, rozstali się. A wczoraj na Pudelku patrzę, a tam jego była...po kilku miesiącach znajomości wzięła ślub ze znanym aktorem, teraz podobno namawia go na dziecko...czy mój kolega cierpi, gdy to widzi? Czy zamknął już tamten rozdział?
Czy to dziwne, że niczym flashback pojawiają się w głowie sytuacje, jakich doświadczyliśmy z daną osobą?
Wysłałam mu dzisiaj mail. Krótki, co tam słychać, rok temu się poznaliśmy. Tyle. odpisał, bardzo miło...oprócz tego, że od trzech miesięcy mieszka z dziewczyną. Z całego serca życzę mu dobrze, ale wiem, że jemu jest teraz lepiej niż mi. Pod wieloma różnymi względami. Więc boli.
Pozamykać drzwi, zakończyć rozdziały, zaszyć to, co było. ASAP.