sobota, 28 lipca 2012

Sponsoring, związki i 'winny' Chyra

Praca w kuchni wre, Warszawiacy głodni, dlatego piszę ostatnio trochę rzadziej. Ale wczorajszy wieczór stanowi poważny pretekst do nowego wpisu:)

Kupiłam za całe 29,99 z gazetką, której nazwy nie wymienię, film 'Sponsoring' Małgośki 'już chyba nie Małgorzaty' Szumowskiej. Miałam się na niego wybrać na fali tych wszystkich dobrych filmów w sezonie globowo - oscarowym, ale przegrał z konkurencją i moim ograniczonym czasem wolnym.
Zasiadłam wieczorem z moją Przyjaciółką Barbarą i oddałyśmy się seansowi.



Co do samego filmu - bardzo fajny, choć podrążyłabym temat jeszcze głębiej. Sceny seksu odważne, ale bez przesady. Żałuję, że mój ukochany Chyra zagrał tak małą rolę, ale za to, ekhm...wyrazistą;-)
Joanna Kulig ma niesamowite piersi, to jeden z bardziej szokujących elementów filmu... Juliette Binoche wygląda znakomicie, jak na kobietę przed pięćdziesiątką. Anais Demoustier ma w sobie taki urok, flirciarską subtelność...świetnie by pasowała do filmu 'Basen' Francois Ozona, choć tam Ludivine Sagnier też odwaliła kawał dobrej roboty. Ale typ kobiety bardzo podobny.

Cóż, kwestia jest paląca. I pali socjologów, dziennikarzy, psychologów od paru lat. Pamiętam dobrze, jak kilka lat temu pracowałam w Złotych Tarasach i wypłynął temat 'Galerianek' Katarzyny Rosłaniec.Sporo się takich panienek kręciło w centrach handlowych. I kręci nadal.

Film 'Sponsoring' traktuje o starszych dziewczynach, studentkach, które umawiają się przez telefon ze 'znudzonymi mężami'. One nie stoją w galerii i nie proszą o kupienie dżinsów. Żyją na poziomie, opowiadają o zadbanych, majętnych kolesiach i o fantastycznym seksie (może poza seksem z Chyrą, który lubi gwałcić butelką wina).
Jakoś mnie to wszystko specjalnie nie gorszy, bo uważam, że każdy ma swoje sumienie i dokonuje zgodnie z nim wyborów. W trudnej sytuacji jest większość studentów - jedni na to idą, inni nie. Szukam przyczyny...wiadomo, jest popyt, jest podaż. Sądzę, że tu jednak jest kwestia facetów, i to od zarania dziejów. Prostytucja najstarszym zawodem świata? No cóż, w patriarchalnych społeczeństwach kobiety pozbawione praw, wykształcenia, służące jedynie jako przedmioty ozdobne, miały swoje ciało za jedyną wartość, którą można sprzedać. A mężczyźni nie odmawiali...dużo z tego zostało...

Myślę o tych znudzonych mężach. Faceci koło czterdziestki - pięćdziesiątki, którym przewraca się w dupach, którzy od takich dziewczyn dostają to, czego żona im nie daje...Tu uważam, że przyzwoity facet trzyma penisa na uwięzi, bo jest człowiekiem, a nie psem. Zdrada to zdrada, na każdym polu trudna do przełknięcia. Ale dojście do tej zdrady to proces, za który odpowiedzialni są oboje - kobieta i mężczyzna.

Powiem Wam szczerze, że może mam jakieś nietypowe podejście w tej kwestii, ale uważam, że w gestii kobiety jest tak zadowalać mężczyznę, żeby nie szukał przygód na boku, a mężczyzna niech będzie takim kochankiem, by kobieta nie musiała oglądać setny raz z miną mopsa '9 i pół tygodnia'. Albo żeby nie poszła w tango. Sądzę, że gdy pojawia się tego rodzaju dbałość, ciągła praca, wysiłek i odpowiednia, satysfakcjonująca aktywność w sferze fizycznej i emocjonalnej - przygody, szczególnie za kasę, są zbędne.

piątek, 20 lipca 2012

Smaki, zapachy

Po paru dniach ciszy na blogu (uzasadnionej, o czym zaraz na piszę), wreszcie mam chwilę czasu, by podzielić się z Wami nowościami z życia JustIn.

Za brak wpisów w tym tygodniu odpowiedzialny jest mój kochany kolega! ;) Facet, o którym była mowa w jednym z poprzednich postów. To ten, który zmienił branżę i poświęcił się gotowaniu. Słuchajcie, a raczej czytajcie - mam przyjemność wspierać Go w tych kulinarnych działaniach!
Coś cudownego...

Zajęcie jest oczywiście dość cieżkie fizycznie, bo trzeba ogarniać dużo rzeczy jednocześnie, kroić, smażyć, zmywać, podawać, nosić itp itd. Po całym dniu kręgosłup i nogi wysiadają, ALE! Jest satysfakcja, i to ogromna. Zwłaszcza w tym momencie potrzeba mi silnej motywacji, którą daje mi gotowanie. Przede wszystkim - ludzie mają teraz tak poustawiane życie, że wszystko robią z nastawieniem 'że to daje perspektywy'. Czyli działają licząc na efekty w przyszłości, niekoniecznie lubiąc to, czym się zajmują. A to studia, bo będzie otem praca, a to praca, bo kiedyś będzie można wziać kredyt, itd.

A mi w tej pracy podoba się to, co zawsze mnie w gotowaniu dla innych kręciło - natychmiastowy efekt. Puste talerze zwrotne i komplementy 'bo te placuszki cukiniowe to niebo w gębie' :) Miło to słyszeć i miło sprawiać przyjemność innym.


Są tacy klienci, którzy przychodzą codziennie. Im się doradza szczególnie, proponuje, choć naprawdę dbamy o wszystkich. Staram się czymś ludzi zaskoczyć, coś dodać, uatrakcyjnić potrawy. Wtedy mam pewność, że oni wrócą. Że nawiązuje się więź. Kolega strateg wspomniałby tu o marketingowym pojęciu lojalności. I tak właśnie! Dążę do tego, by ludzie, którym gotujemy, chcieli jeść tylko to, co mamy im do zaoferowania, a nie wybierali zupki w proszku w jakiejś budzie.

Plus to także praca z kolegą, który jest absolutnie pozytywnie zakręcony na punkcie pichcenia, lubuje się w aromatach, smakach, konsystencjach. Nie ma dwóch takich samych potraw. To tęcza barw, różnorodności, moc kreatywnych działań. Przyjemnie jest pracować w atmosferze prawdziwej pasji:) Tego Wam życzę, niezależnie od branży, w której działacie!

piątek, 13 lipca 2012

Tak zwane przeznaczenie

Żyjemy z dnia na dzień. Mało kto robi 'długofalowe strategie działania'.  Niedbalstwo czy celowa spontaniczność?

Znajomy strateg mawia, że taki plan na życie to jedna z najważniejszych aktywności, jakie możemy podjąć. Jasne, jest wybór liceum, potem wybór uczelni, który określa (często teoretycznie) co mamy robić w przyszłości. Powiedzmy, że są to jakieś strategie działania. Jednak proza życia często weryfikuje podjęte przez nas plany, a życie to nie chłodny biznes, i trudno wytrwać przy obranej strategii, gdy czujemy, że nasza osobowość czy zainteresowania poszły w innym kierunku.

Mając kilkanaście lat jesteśmy otwarci na świat, na ludzi i nowe możliwości. Wydaje nam się, że wszystkie drzwi są otwarte. Krzyczymy jak Jack na pokładzie Titanica: 'I'm king of the world!'.
Potem...no właśnie. Potem przychodzą rozczarowania, drzwi zamknięte na kłódkę, coraz większe bagaże nie zawsze fajnych doświadczeń, które nas blokują. Pojawia się paradoksalnie mniejsza wiara we własne możliwości. Powiązana chyba z utratą młodzieńczej naiwności.

Mimo że i ja mam często takie 'hamujące' odczucia co do przyszłości i podejmowania działań, to dwa spotkania z przyjaciółmi wepchnęły moje myśli na nowe tory. Nie dać się, nie tracić zapału.

Wczoraj spotkałam się z przyjaciółką (rówieśniczką), której życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewała. Szybka znajomość, ciąża, ślub. Brzmi tragicznie? Ona powie tak: szybka znajomość z cudownym facetem, ciąża, którą prędzej czy później i tak planowała, piękny ślub (byłam, potwierdzam). Szklanka zawsze do połowy pełna. Niepoprawna optymistka, z wrodzonym talentem do sprzedaży, biznesu. Świetnie sobie radzą, działają. Nie dali się stłamsić nieoczekiwanym okolicznościom. Rozwijają się i teraz razem prą do przodu.

Dziś spotkanie z kolegą, z którym dane mi było pracować przez dłuższy czas. Jest dojrzałym facetem w kwiecie wieku, inteligentnym, bystrym. Całe życie zajmował się marketingiem, PR, działał w tej branży. Teraz, w wieku 18+ :) postawił na to, co kocha. Wbrew wszelkiej logice, wbrew utartym schematom, które teoretycznie nakazują tkwić w wyuczonym zawodzie do śmierci, on postawił na gastronomię. Jest sobie teraz sterem, kapitanem i okrętem. Gotuje, JEST SZCZĘŚLIWY. Na przekór niedowiarkom, którzy na dojrzałych najchętniej postawiliby krzyżyk.

Można? Można.

Nie jest ważny wiek, tylko nastawienie. Działanie i pewność, że warto robić to, do czego jest się przeznaczonym.
Wspomniany na początku kolega strateg mówił mi kiedyś, że marzy o życiu gdzieś na egzotycznej plaży, gdzie mógłby pisać książki. Cóż, niedługo jego książka ukaże się na rynku, więc widzę, że zmierza do wyznaczonego celu. Zwłaszcza, jeśli okaże się ona bestsellerem, czego oczywiście mu życzę:)

Im wcześniej wyrwiecie się ze szponów tych zajęć, które robicie z przymusu a nie z miłości, tym lepiej dla Was. I dla mnie. Szkoda zmuszać się do rzeczy, które najzwyczajniej w świecie nam 'nie leżą'. Szkoda życia. Jest tylko jedno. Truizm, ale prawdziwy. Życie jest jedno i zważanie na opinie innych (zwłaszcza te demotywujące) jest bez sensu. Oni wszyscy z nami nie umrą. Umrzemy sami, i warto, żebyśmy sami dla siebie to życie wygrali.

wtorek, 10 lipca 2012

Porno a zdrada

Zdrada czy nie zdrada - oto jest pytanie. Porno. Dziesiątki serwisów w necie, filmiki, gazety... dla singli, wiadomo, nie ma problemu. Nikt im do sypialni nie zagląda. Ale czym staje się porno w związku?

Otóż może stać się ono wszystkim, w zależności od nastawienia partnerów. Dobra, ręka do góry, kto w życiu nie natknął się na jakąś stronkę XXX. Zalewa nas fala mniej lub bardziej udanych erotycznych stron, artykułów, blogów, sklepów itd. Jedni korzystają, drudzy odrzucają. Kwestia płci też ma tu duże znaczenie, bo pomimo ogromnej emancypacji kobiet i coraz bardziej odważnych działań na polu erotycznym, płeć piękna zawsze będzie podchodzić do spraw bardziej emocjonalnie.


A porno to nie prawdziwe emocje. To fizjologia. Tworzone w zdecydowanej większości dla facetów, choć przecież znajdą się także 'heavy userki' :) Kwestia porno i sposób traktowania tej aktywności u partnerów, staje się kością niezgody w wielu obserwowanych przeze mnie związkach. Oczywiście zazwyczaj jest tak, że faceci oglądają, a kobiety szlag trafia. W sumie nie ma się co dziwić. Tam wszyscy idealni, opaleni, naoliwieni, wygoleni. Zawsze wszystkim zachwyceni, z rozkoszą wymalowaną na twarzach od pierwszych sekund. No kto by tak nie chciał? Tyle, że do rzeczywistości ma się to średnio. Wywołuje to rzecz jasna kompleksy w kobietach, które są zbyt krytyczne wobec swojego wyglądu i umiejętności. Zdecydowanie zbyt krytyczne. Jakoś faceci nie mają załamki z powodu gigantycznego wyposażenia 'aktorów'. chyba że mają - panowie, oświećcie mnie. Generalnie to, co dla facetów jest fantazją na ekranie, dla kobiet jest czymś, co je przytłacza i rozdrażnia:

rywalizacją.

Z tymi wirtualnymi, perfekcyjnymi laskami. Tu tkwi pułapka porno. W rzeczywistości w większości kobiet buduje ono coraz większe kompleksy, zamiast 'edukować' czy rozluźniać.

Ja tam do porno nic nie mam:) I nie uważam za zdradę, jeśli służy inspiracji lub rozładowaniu napięcia przy przymusowym rozstaniu. Ale porno będzie traktowane jak zdrada - przeze mnie i pewnie przez większość kobiet -  jeżeli  oglądanie filmików wiąże się z obniżeniem częstotliwości/jakości realnych zbliżeń z partnerką/partnerem. Prosta droga do uzależnienia, gdy real jest mniej satysfakcjonujący niż wirtualny świat.

Coś widziałam ostatnio w TV na temat cyberzdrad, które podobno niedługo mają zafunkcjonować. Zakładasz okularo-projektor (czy coś takiego) jak z Matrixa, wyświetla Ci się laska. Nie dość że ją widzisz, jak się wije przed Tobą, to jeszcze ona się przybliża i Cię nawet dotyka! I zapachy nawet jakieś ten projektor wydziela...ekhm...
Cóż. Są miłośnicy hot-doga i miłośnicy dobrego wina sączonego na tarasie. Kobiety - nie bierzcie panów a'la fast-food i bądźcie kreatywne. Wtedy porno nigdy z Wami nie wygra, ale będzie inspirować. Faceci - komp to nie wszystko. Wiadomo, tam macie hipermarket. Dobre są w nim zakupy raz na jakiś czas. Ale zupka instant z torebki nigdy nie będzie smakować tak jak ta z dojrzałych pomidorów z listkami świeżej bazylii;-)

niedziela, 8 lipca 2012

Burza w szklance wody

Oczywiście, tematy na blog o życiu przynosi samo życie. Truizm, ale uderzające są scenariusze, jakie rozgrywają się na naszych oczach. Tym razem to wczorajszy dzień i noc dały mi mocno do myślenia. Będzie trochę o komunikacji międzyludzkiej...

...a raczej jej braku. Czyli o zupełnie niepotrzebnych kłótniach. Tak to po prostu bywa, że zdarza nam się kłócić z bliskimi. Z siostrą, bratem, matką, dzieckiem, przyjaciółmi...wczoraj doszło właśnie do takiego spięcia w gronie rodzinnym. Byłam tego niemym świadkiem, aczkolwiek udało mi się zakomunikować swoje wnioski z całej tej akcji, dzięki czemu dzisiaj konflikt jest w fazie zażegnywania. Nie żebym robiła z siebie jakąś mediatorkę, ale chłodne spojrzenie osoby trzeciej czasem pomaga.

Większość ludzi, zamiast na bieżąco rozwiązywać drobniejsze problemy i spory, milczy. Negatywne emocje narastają i kiedy dochodzi do wielkiego wybuchu, awantura idzie po nitce do kłębka. Okazuje się, że druga strona ma wielką ochotę wygarnąć nam parę nierozstrzygniętych kwestii z maja zeszłego roku. Albo to my komuś coś wypominamy.
Kumulowanie w sobie pretensji, żalu, wściekłości czy zawodu, stanowi prostą drogę do frustracji.

A przecież łatwiej umyć kuchenkę zaraz po zrobieniu obiadu, niż trzymać syf przez tydzień a potem szorować to dwie godziny.

Sama na własnej skórze niedawno przekonałam się o sile uwiązanych emocji. Z tą drugą stroną nie pokłóciłam się przez trzy miesiące naszej znajomości. Od razu zapowiedziałam, żeby każdą z pozoru nic nieznaczącą pierdółkę wyjaśniać i wypracowywać kompromis. Wydawało mi się, że umowa została zaakceptowana i jest to wiążące. Myliłam się, gdy po tych trzech miesiącach bez kłótni coś się zaczęło psuć, usłyszałam tylko: "no, zapowiadało się" i to już był koniec. Przed tym ostatecznym końcem doszło do mnie jeszcze parę pretensji i skrywanych wcześniej żali.

To nie jest uczciwe.

Wobec naszych partnerów/przyjaciół/rodziny. To nie jest uczciwe wobec naszych relacji. Jeśli zależy nam na ich utrzymaniu, na życiu z innymi w dobrej atmosferze, nie gromadźmy w sobie oskarżeń, bo osiągną one w końcu absurdalne rozmiary.

A na koniec deser z ostatniej nocy. Bardzo blisko mojego rodzinnego domu na wsi jest restauracja, w której odbywają się także niewielkie przyjęcia weselne. Dziś w nocy obudziły mnie straszliwe wrzaski, przekleństwa, jednym słowem - DYM! Rodzice też obudzeni, tamci drą się w niebogłosy, matka wzywa policję. Całe szczęście dla awanturników, że na policji mimo czterech sygnałów nikt nie podniósł słuchawki. A tamci się wydzierają. Dziś sąsiad nam powiedział, że to byli goście weselni, a gdy konflikt rozgrzał się na dobre, z sali na plac wybiegło ze trzydzieści osób. Generalnie dwóch panów się biło, dwie panie krzyczały. Jedna głównie do swojego "Dawida". Była to wielka scena zadrości, co mogło usłyszeć pół wsi, tak się wydzierali. Bili się, bili, on już chciał iść do miasta, ona go powstrzymywała. Wszyscy pijani, wszyscy źli.
W końcu przegoniła ich burza. Ktoś wsiadł do samochodu, ktoś się wrócił. Nie wiem, ja poszłam spać.

Emocje w czasie kłótni nie są najlepszym doradcą. Oczywiście nie da się ich uniknąć, ale warto czasem dla dobra sprawy odpuścić. Przemyśleć jeszcze raz. Znaleźć argumenty, odpowiednie słowa. Nie trzeba wyrzucać z siebie wszystkiego jak leci. Warto o wszystkim mówić, od drobnych rzeczy po ogromnie ważne kwestiwe, ale trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Grunt, by wczuwać się w położenie drugiej strony. To często może uchronić nas przed użyciem bardzo złych i krzywdzących słów.

A tak w ogóle, moje słowo na niedzielę, to w sumie cztery proste słowa: Ludzie, nie kłóćcie się.

czwartek, 5 lipca 2012

Intuicja

Praktycznie każdego dnia popełniamy jakiś mniejszy lub większy błąd. Z tego składa się nasze życie. Z ciągłego podejmowania decyzji, i naprawdę trudno, by wszystkie one były trafione. Najprościej o problemy obwiniać innych. Ale prawda jest taka, że najczęściej krzywdzimy sami siebie. Jak przestać to robić?

Sądzę, że każdy zdrowy człowiek ma w sobie coś, co można nazwać instynktem samozachowawczym. Teoretycznie COŚ powinno nam podpowiadać, co robić, a czego nie. Dlaczego mimo to pakujemy się w różne ryzykowne/beznadziejne/nieperspektywiczne sytuacje? Głupota? Naiwność?
Raczej to drugie. Choć zazwyczaj sądzimy, że jednak się uda. Że nie będzie tak totalnie do dupy. Łudzimy się i mamy nadzieję. Bagatelizujemy przy tym ten charakterystyczny głos z tyłu głowy, który na każdym kroku podpowiada nam, co robić.

Wczoraj podjęłam jedną malutką decyzję. Dotyczyła ona wejścia na konkretną stronę internetową (nie, nie mówię o RT:) Intuicja mówiła mi wyraźnie: Robisz to intencjonalnie. Wiesz, co możesz tam znaleźć, co możesz przeczytać. I znajdziesz to. Mimo tego głosu weszłam na stronę, oczywiście napatoczyłam się na to, na co chciałam i nie chciałam jednocześnie. Zabolało.
A trzeba było słuchać podpowiedzi i oszczędzić sobie niemiłego uczucia.

I tak jest zawsze, gdy idziecie do knajpy z takim dziwnym poczuciem, że ją/jego tam spotkacie. Nic dziwnego, skoro łaziliście tam razem sto razy. Gdy czytacie NIE SWOJE maile, SMS-y, przeglądacie prywatne wiadomości na fejsie. Uderz w stół, a nożyce się odezwą, jak mawia przyslowie. Na własne życzenie doprowadzamy do bolesnych dla nas sytuacji, które tak naprawdę moglibyśmy ominąć.

Intuicja nas nie zawiedzie. Nawet jeśli w pierwszej chwili wydaje się, że słuchanie jej to głupota. Ja jednak głęboko wierzę w to, że podskórnie wyczuwamy, co może być dla nas dobre. Nie warto zagłuszać tego głosu (i nie mówię tu o tym, by nie podejmować rozsądnych decyzji). Po prostu od czasu do czasu, w newralgicznych momentach należy wyluzować, wsłuchać się w siebie, nie działać na oślep. Intuicja nam pomoże.


wtorek, 3 lipca 2012

Kopniak

Dzisiaj będzie krótko i treściwie. Raz, że pogoda osłabia (u mnie zbiera się na burzę), a dwa, że czasem kilka scen wartych jest więcej niż morze słów.

Rezygnacja, słabość, apatia, poczucie beznadziei. Ręka do góry - kto tego nigdy nie czuł. Upiekę mu sernik z malinami. Będąc w punkcie zwrotnym swojego życia, gdy nie wszystko udaje się tak, jak do tej pory, gdy wiele rzeczy bezpowrotnie się kończy, łatwo o chandrę...
Pytanie: Jak się nie dać? Jak zmobilizować do walki, do działania?
Poniżej poranny kopniak w dupę, na wypadek, gdyby któreś z nas miało dziś mniej chęci do życia albo rozpamiętywało swoje błędy. Koniec z litowaniem się! Koniec z brandzlowaniem własnymi problemami, słabościami.
Scena wybitna, więc obejrzyjcie w całości: