Teraźniejszości (według mnie) nie da się oddzielić od przeszłości i przyszłości. Obecny moment i nasze aktualne działania są wypadkową tego, co przeżyliśmy i tego, czego oczekujemy od przyszłości.
Ten wpis miał być przede wszystkim o tym, co dzieje się TERAZ i co ma się dziać. Tymczasem życie jak zwykle napisało swój własny scenariusz i 15. września okazał się być mocno osadzony w przeszłości:)
Ale zacznę od najważniejszego - nowej pracy! Pożegnałam tydzień temu Grzesia i Przystanek Kolejowa Były prezenty - ja dostałam m.in. wiele mówiącą książkę 'Jak to zrobić w kuchni?' :) Uprzedzę, to nie kuchenna kamasutra, tylko absolutnie fantastyczny poradnik, który ukazuje wszystkie kulinarne niuanse. Polecam! Grzesiowi dałam kubek Master Chefa i jego ukochaną sypaną kawusię :D
Było pięknie, ale przyszedł moment na kolejny etap.
Teraz moim miejscem jest Verona Products Professional. OK, kocham kosmetyki i w TE kosmetyki wierzę. Z przyjemnością zajmuję się marketingiem w tej firmie. Nie chcę tu robić jakiejś nachalnej reklamy czy czegoś tendencyjnego w tym stylu. Chodzi o to, że nie ukrywam ekscytacji nową pracą i jestem dumna z tego, że firma nie dość, że mieści się poza Warszawą, to jeszcze jest nasza, polska. A potrafi eksportować kosmetyki dobrej jakości do ponad 60 krajów! To jest super.
Poza tym atmosfera jest fajna i wszędzie leżą kosmetyki, co niewątpliwie stanowi wartość dodaną tej pracy:D
Trzymajcie za mnie kciuki!
Po pierwszym tygodniu w pracy, który zleciał niesamowicie szybko, przyszedł czas na weekend. Weekend, jak się okazuje, osadzony w przeszłości dalszej i bliższej. Wczoraj oglądałam 'Mrocznego Rycerza'. Tak to jest, jak już mówiłam, że teraźniejszość to puzzle przeszości. Patrzyłam na poszczególne sceny, a w głowie przewijały mi się niczym slajdy momenty, gdy oglądałam ten film (pierwszy raz) z Pewną Ważną Osobą. Od razu przypomniało mi się, jak przez cały film powtarzał: 'Ale ta Maggie Gyllenhaal jest paskudna!' Mocno się spieraliśmy w tej kwestii;) Wszystko to jakoś do mnie wczoraj powróciło. Bardzo spontanicznie napisałam do niego mail, taki zwykły, co słychać itd. Wyobraźcie sobie, że dziś zadzwonił...to był nasz pierwszy kontakt od majowego rozstania. Bardzo miło nam się rozmawiało. Jest w nowym związku.
Hmmm, coś o nim jeszcze niedługo napiszę, zrobię mu reklamę, bo on robi dobre rzeczy. Ale to w swoim czasie:))
Ten telefon był dość poruszający, przywrócił na chwilę przeszłość do tego 15. września...ale godzinę później odezwała się kolejna Ważna Osoba. Też przywołała to i owo;) Jakieś dwa tygodnie temu, spędzając w rodzinnym domu pierwszą noc po przeprowadzce, wpadłam w niewiarygodny dół. Pewnie też czasem tak się czuliście...coś Was gniotło, nie pozwalało spać spokojnie. Jakiś zawód, żal, wściekłość, smutek, nie bardzo wiadomo, co jeszcze. Siedząc przed moim netbookiem, zdecydowałam się napisać dłuugi mail do mężczyzny, z którym złapałam fantastyczny kontakt przed ostatnie dwa lata. To niebywała osoba. Wolny duch, optymista, obieżyświat. Wiele osób z pewnością może nazwać go 'lekkoduchem', mało ustabilizowaną jednostką, itp., itd....a według mnie On ma w sobie tak wiele życiowej mądrości w stosunku do młodego wieku...i prawdopodobnie lepiej kieruje swoim życiem niż zamknięte w kieracie warszawskie lemingi
Genialnie pożegnaliśmy się przed moim wyjazdem z Warszawy, spędzając klubową noc, po której naciągnięty mięsień nogi boli mnie do tej pory!:)
Czasem tak bywa, że są między ludźmi pozytywne emocje, jakieś dobre fluidy, ale nie wychodzi z tego nic więcej. Kiedy się żegnaliśmy, mogło się coś więcej pojawić. Ale się nie pojawiło. Człowiek potem żałuje, albo i nie, rozkminia, co mógł zrobić inaczej, czego nie zrobił przez swoje tchórzostwo itd...no i napisałam do Niego. Wszyscy za to ganią, jest zasada: Piłeś - nie pisz. Ja nie piłam, ale zjazd był podobny:D Napisałam i przez dwa tygodnie raczyłam się ciszą, sądząc, że nici z jakiegokolwiek kontaktu między nami.
A tu patrzcie, odezwał się dzisiaj. Ważna Osoba napisała, że generalnie warto być szczerym w tym, co się robi, czuje, i nie można się tego wstydzić. Przyznam, pokrzepiające. Przynajmniej mogę mniej żałować moich wypocin-)) Albo nie żałować ich wcale!
Dziwny czas. Cały tydzień projektów, parcia do przodu. Wiecie...rozwój, przyszłość, możliwości. A tu weekend pod znakiem: 'Powrót do przeszłości'. Widocznie tak musi być, że w przyrodzie występuje balans. Że pomiędzy tym, co stare, a tym, co nowe, jest równowaga. Że w teraźniejszości musimy przyjmować na swoje barki zarówno to, co tworzyło nas w dalszej i bliższej przeszłości, jak i to, co chcemy robić dalej. Każdego dnia.
sobota, 15 września 2012
poniedziałek, 3 września 2012
Time to say goodbye
Dziś zamknęłam pewien ważny rozdział w moim życiu. Przyznam, że czuję się z tym bardzo dziwnie. Ale to chyba jednocześnie normalne, że diametralne zmiany usuwają trochę grunt pod nogami. Mam nadzieję, że ogarnięcie przyjdzie wkrótce;-)
Zmieniłam dziś miejsce zamieszkania. Niestety, nie z wyboru, a raczej w wyniku zbiegu pewnych decyzji i okoliczności...po prostu stało się. Po 3,5 roku mieszkania na warszawskich Włochach nadszedł czas na zmiany. Czuję, że w pewnym sensie stało się dobrze, że oddech potrzebny jest i mi, i moim Kochanym Współlokatorom. Niemniej jednak żal pozostaje. I tej nocy zwłaszcza - będzie mi towarzyszyć.
Pokochałam Włochy. To piękna, spokojna dzielnica. Staw Koziorożca, Park Kombatantów z olbrzymimi drzewami, latające nad głowami samoloty, które kocham...i tylko 12 minut do centrum SKM albo Kolejami Mazowieckimi:) Same plusy!
Przypominają mi się różne sceny...spanie z Przyjaciółką na materacu, gdy w styczniu parę lat wstecz się przeprowadzałyśmy. Mieszkanie było jeszcze puste, echo niosło każde nasze słowo...
Wino pite na balkonie w czerwcowe noce. I ta pamiętna Żubrówka przegryzana arbuzem, której wspomnienie na miękkich kolanach prowadziło nas do klubu, gdzie Basia poznała przyszłego męża:)
I ostatni rok - z mężem, z małym Frankiem...Fajnie było, po prostu fajnie. Robienie pizzy o pierwszej w nocy, moje naleśnikowe maratony, wypady do Factory, oglądanie horrorów:)
Pozostają wspomnienia - bardzo różne, bo przecież życie nie jest idealne, ale przede wszystkim to pozytywne emocje. Ostatni weekend był cudowny. Imprezy, pożegnania przy drinku, upominki i naciągnięte mięśnie w nodze - było warto tak żyć przez ponad trzy lata, by teraz móc się w TAKI sposób żegnać:)
Teraz z ogromnym jakimś smutkiem o tym myślę, jestem niespokojna i rozdarta. Zwłaszcza, że bardzo mocno przywiązuję się do miejsc, do murów, do rzeczy (nie mylić z byciem materialistką).
Trzeba będzie po kolei, krok po kroku, układać wszystko od nowa. Liczę na to, że obecna sytuacja jest przejściowa, choć tak naprawdę ciągle zastanawiam się, gdzie chciałabym żyć...Ziemia jest przecież taka ogromna;-) A ja ciągle chcę wierzyć, że najważniejsze wybory dopiero przede mną!
A na koniec - sprawdziłam dopiero dziś swój kupon z sobotniego losowania Dużego Lotka. Już byłam w ogródku, już witałam się z gąską...miałam prawie piątkę:D To znaczy - miałam dwójkę, a trzy cyfry miałam każdą o jeden mniejszą niż te wylosowane;)
No i jak żyć panie premierze, jak żyć?! ;)
Zmieniłam dziś miejsce zamieszkania. Niestety, nie z wyboru, a raczej w wyniku zbiegu pewnych decyzji i okoliczności...po prostu stało się. Po 3,5 roku mieszkania na warszawskich Włochach nadszedł czas na zmiany. Czuję, że w pewnym sensie stało się dobrze, że oddech potrzebny jest i mi, i moim Kochanym Współlokatorom. Niemniej jednak żal pozostaje. I tej nocy zwłaszcza - będzie mi towarzyszyć.
Pokochałam Włochy. To piękna, spokojna dzielnica. Staw Koziorożca, Park Kombatantów z olbrzymimi drzewami, latające nad głowami samoloty, które kocham...i tylko 12 minut do centrum SKM albo Kolejami Mazowieckimi:) Same plusy!
Przypominają mi się różne sceny...spanie z Przyjaciółką na materacu, gdy w styczniu parę lat wstecz się przeprowadzałyśmy. Mieszkanie było jeszcze puste, echo niosło każde nasze słowo...
Wino pite na balkonie w czerwcowe noce. I ta pamiętna Żubrówka przegryzana arbuzem, której wspomnienie na miękkich kolanach prowadziło nas do klubu, gdzie Basia poznała przyszłego męża:)
I ostatni rok - z mężem, z małym Frankiem...Fajnie było, po prostu fajnie. Robienie pizzy o pierwszej w nocy, moje naleśnikowe maratony, wypady do Factory, oglądanie horrorów:)
Pozostają wspomnienia - bardzo różne, bo przecież życie nie jest idealne, ale przede wszystkim to pozytywne emocje. Ostatni weekend był cudowny. Imprezy, pożegnania przy drinku, upominki i naciągnięte mięśnie w nodze - było warto tak żyć przez ponad trzy lata, by teraz móc się w TAKI sposób żegnać:)
Teraz z ogromnym jakimś smutkiem o tym myślę, jestem niespokojna i rozdarta. Zwłaszcza, że bardzo mocno przywiązuję się do miejsc, do murów, do rzeczy (nie mylić z byciem materialistką).
Trzeba będzie po kolei, krok po kroku, układać wszystko od nowa. Liczę na to, że obecna sytuacja jest przejściowa, choć tak naprawdę ciągle zastanawiam się, gdzie chciałabym żyć...Ziemia jest przecież taka ogromna;-) A ja ciągle chcę wierzyć, że najważniejsze wybory dopiero przede mną!
A na koniec - sprawdziłam dopiero dziś swój kupon z sobotniego losowania Dużego Lotka. Już byłam w ogródku, już witałam się z gąską...miałam prawie piątkę:D To znaczy - miałam dwójkę, a trzy cyfry miałam każdą o jeden mniejszą niż te wylosowane;)
No i jak żyć panie premierze, jak żyć?! ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)