Nie, wcale nie dokończę zdania tytułowego słowami "...miłość, wierność i uczciwość małżeńską". Bo ten wpis nie jest o instytucji małżeństwa. Jest o przyjaźni, którą ta instytucja zawsze poddaje olbrzymiej próbie.
Jutro w Urzędzie Stanu Cywilnego, będę gościem na ślubie przyjaciółki, z którą znamy się od około 19. lat. Chodziłyśmy razem do podstawówki i do liceum, w czasie studiów nadal utrzymywałyśmy ze sobą kontakt, podobnie jest teraz...no właśnie. Zadaję sobie ciągle to pytanie - Jak zmienią się nasze relacje po jej ślubie?
Gdy patrzę na klasowe zdjęcie z czasów licealnych, gdy przeglądam profile na portalach społecznościowych, wtedy właśnie dociera do mnie, że w naszej klasie "mamy" już dziewięć mężatek, trzy narzeczone i czwórkę dzieci. O znajomych ze studiów czy gimnazjum nie wspominam, bo i tam jest tyle zaobrączkowanych osób, że trudno to zliczyć.
Ja, singielka, bez aspiracji do posiadania rodziny, ale za to z ogromną potrzebą posiadania przyjaciół, patrzę z trwogą na uciekający czas i nowe oblicza niektórych znajomych.
Małżeństwo zmienia. Wydaje mi się, przynajmniej na razie, że nieodwracalnie. Jedni piją sobie z dzióbków zapominając o całej reszcie znajomych. Inni grzęzną w pieluchach i tylko zupki im w głowach. Naprawdę, niezwykle ciężko znaleźć złoty środek, pomiędzy byciem żoną/mężem a przyjaciółką/przyjacielem. Niektórym się to udaje i dziękuję im za to.
Ale przyjaźń po małżeństwie to jest zawsze taki niewidzialny trójkąt. Tracisz troszkę z tej bratniej duszy, gdy pojawia się rodzina, której częścią przecież nie jesteś.
Utrzymanie takiej relacji przyjacielskiej to wysiłek nie mniejszy niż codzienna praca w związku. Dbanie o wspólne tematy, wspólny język mimo zmian priorytetów, spędzanie ze sobą czasu - przyjaciele muszą o tym pamiętać. Nie zatracać się ani w singlostwie, ani w małżeństwie.
I ślubuję ci... rozmyślałam dziś o takim przyjacielski braterstwie krwi z czasów łażenia po drzewach, skakania przez gumę i zabaw na trawniku. O wymienianych spinkach do włosów w pierwszej klasie podstawówki ze słowami: 'Teraz jesteśmy przyjaciółkami'.
Ślubuję ci nie zmieniać się. Nie oddawać swojej osobowości mężowi/żonie i zmienić się w jego/jej klon. Każdego dnia próbować się dogadać jak za starych, dobrych czasów. Pamiętać o tym, co dobre. O tym, co najważniejsze. O tym, co nas połączyło - najistotniejszym uczuciu - przyjaźni.
mam podobne przemyślenia. mnie jeszcze bardzo irytują pytania tych zaobrączkowanych/ narzeczonych/ zakochanych kroliczkow: a dlaczego Ty nikogo nie masz? taka fajna laska i sama? jakby bycie z kims bylo czyms obligatoryjnym w pewnym wieku. wszystko jedno z kim, byle nie samemu.
OdpowiedzUsuńO presji społecznej będzie tutaj przynajmniej jeden wpis...jest to ciężka sytuacja. Osobom będącym w związku małżeńskim zmienia się perspektywa. Już nie 'chłopak', 'partner', a: RODZINA. Święta komórka społeczna. I OK, niech tak będzie, ale rozumiem Twoje frustracje, te wieczne pytania i litość (bez powodu!) są uciążliwe...
UsuńPresja społeczna jest ZAWSZE. Po ślubie, przed nim. Ludzie zawsze wiedzą lepiej. Masz męża, nie masz dzieci- czemu? Masz mieszkanie, a nie dom- czemu? Pracujesz jako polonistka w podstawówce- a czemu nie koropracja? Wtykanie nosa w nie swoje sprawy to domena ludzi nudnych i jakoś tam nieszczęśliwych. Nie dajmy się !!! :) PS. Justyna, fajny blog!
UsuńDzięki:) Z tą presją masz rację, bo ludzie, którzy zamiast żyć własnym życiem, koncentrują się na innych - wiecznie będą im coś zarzucać. Jedno jest pewne - nasze życie nigdy nie będzie dla innych wystarczająco perfekcyjne! Zazdrość, zawiść, chęć podwyższenia własnej samooceny kosztem innych...bagatelizować to i nie przejmować się - taka moja recepta.:)
Usuńjestes singielka? helloł? poklikamy na fejsbuku czy od razu lajkowac Twoje posty?
OdpowiedzUsuńProszę lajkować tylko te posty, które się podobają:) i tak, jestem singielką;-)
UsuńParę słów mojego komentarza do tego ciekawego wpisu:
OdpowiedzUsuń-przede wszystkim nie zgadzam się z tezą, że małżeństwo zmienia. Ono jedynie może obudzić potrzeby, które istniały już wcześniej. Tak więc nie jest to winą małżeństwa, że ktoś nagle zaczyna mieć silne potrzeby związkowe, gdyż-w takiej czy innej formie-na pewno by one się kiedyś ujawniły.
-osobiście uważam, że coś takiego jak "nowe oblicze" danego człowieka po prostu nie istnieje a jedynie jest to wynik złudzeń, jakie mieliśmy na jego temat. Przez kilka/kilkanaście lat byliśmy z nim w czymś co określaliśmy jako relacja przyjaźni, ale czy to aby na pewno oznacza, że to było dla niego równie ważne jak dla nas? Bardzo możliwe, że była to dla niego tylko relacja zastępcza i tymczasowa a tą docelowa był związek. Może i brutalne, ale w wielu przypadkach zapewne bardzo prawdziwe.
-Dlaczego tak jest? A może to my coś przeoczyliśmy, jakieś sygnały z drugiej strony i wytworzyliśmy sobie obraz idealny naszego przyjaciela, daleki od tego prawdziwego? Może wina nie leży tylko i wyłącznie po drugiej stronie? Przyczyn może być wiele.
-osobiście uważam, że związek bez swego rodzaju uczuciowego "zatracenia się" w drugiej osobie nie może być i nigdy nie będzie udanym związkiem. Rozumiem jednak, że bardziej chodziło Ci o to "oddawanie osobowości". Tu już włącza się kwestia poczucia bezpieczeństwa-skrajnego jego braku u osoby, która nagle znajduje się w związku i "oddaje" całą swoją osobowość, wtapia się w drugą osobę. Takiej możliwości relacje przyjacielskie nigdy nie dadzą.
-Co do końcówki to się nie wypowiem, bo zwyczajnie się na tym nie znam-wszelkie bratersko-przyjacielskie przysięgi krwi są mi zupełnie obce :P , w przeciwieństwie do innych przysiąg. Określanie przyjaźni jako najistotniejszego uczucia brzmi jednak dla mnie zawsze z lekka demagogiczne i kompletnie się nie zgadzam z tym stwierdzeniem. No ale rozumiem, że chciałaś tu po prostu wyrazić tylko swoją opinię.
To tyle. Tak w ogóle bardzo intrygujący wpis Justynko i w ogóle świetny blog, keep it on!!! :D
Dzięki za pozytywną opinię:) Oczywiście, instytucja małżęństwa, jak każda inna, sama w sobie nic zmienić nie może w ludziach, to oni w sobie dokonują zmian. Jasne, że można być w małżeństwie i dalej mieć przyjaciół ze szkoły, zdarza się:)
UsuńCo do nowego oblicza...wiesz, osobowość niby się nie zmienia, ale z upływem czasu podejście do wielu spraw tak. Wtedy ludzie się rozmijają, przestają dogadywać - zwłaszcza, gdy o to dogadywanie nie dbali wcześniej.
Może i te braterstwa krwi brzmią patetycznie;) Ja się krwią z nikim nie wymieniałam ALE przyjaźń uważam za najwazniejsze uczucie w życiu, paradoksalnie dużo trwalsze od zakochań/zauroczeń. Może dlatego tak gloryfikuję;)
Są też tacy "przyjaciele", którzy wybywając z nędznej wsi do wielkiego świata zapominają o osobach, które ponoć były im bliskie. Nie warto po nich tęsknić, ale żal pozostaje.
OdpowiedzUsuńKażdy z nas kiedyś się zawiódł. Ja na przykład jestem z małej miejscowości, być może lada chwila przyjdzie mi do niej wrócić. Warszawa to nie taki wielki świat, trochę jeszcze brakuje:) Sama wiem, że odległość robi jednak swoje i dość ciężko utrzymywać bliskie relacje, gdy jest się oddalonym. Tak się dzieje np. po podstawówce czy liceum. Są też opory natury, że tak powiem, ludzkiej. Zmiana priorytetów, patrzenie na świat jedynie przez pryzmat swojej osoby, swojego związku, cudownego życia. To bywa przytłaczające dla drugiej strony, która czuje się zbędna. Takie opcje są mi znane. Zainteresowanie, wiadomo, musi wypływać z obu stron. I tu już nawt abstrahując od samego małżeństwa czy zmiany miejsca zamieszkania. Zawsze trzeba chcieć, dawać, a nie tylko brać.
Usuńupss, ale dziecinada.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co uważasz za dziecinadę:) Na przykład według mnie kwestia przyjaźni i zmian nastawienia na przestrzeni czasu jest bardzo ważna. A tacy przyjaciele na dobre i na złe to nie utopia, to się zdarza! I jest to w życiu ogromna wartość. Mieć na kim polegać i dbać o to. Chciałabym, by ludzie tak wierzyli w przyjaźń. Wtedy tak dziecinny świat byłby może odrobinę lepszy. Bo w przyjaźni nie ma nic złego. W przeciwieństwie do 'nie-tak-dziecinnego' ocipienia na punkcie hajsu, technologii, metek itp, itd...
OdpowiedzUsuń